Pisarze sf wróżyli nam mroczną, dystopijną przyszłość, w której rządzą humanoidalne androidy, a także cyberwszczepy, transcendentalne doświadczenia w wirtualnej przestrzeni i powolną utratę człowieczeństwa. Mylili się. Przewidywali również hegemonię korporacji. I w tym przypadku mieli rację. Jednakże zamiast złowieszczego mroku, współczesne korporacje ukryte są za fasadą kolorów, pięknych frazesów i społecznego zaangażowania.
Można się spodziewać, że w Chinach korporacje muszą podporządkować się totalitarnej władzy. Jej krytyka to sposób na ściągnięcie na siebie kłopotów. Świat śledził losy Jacka Ma, trzeciego najbogatszego człowieka w Chinach i założyciela grupy Alibaba (m.in. AliExpress). Ma od trzech miesięcy nie był widziany publicznie – wszyscy spodziewali się, że ma to związek z otwartą krytyką chińskiego rządu, której dopuścił się przedsiębiorca. W październiku Ma porównał chińskie instytucje bankowe do lombardów “hamujących rozwój biznesu”. Niedługo potem zniknął. W ostatnich dniach biznesman pojawił się na spotkaniu online, ale tajemnica jego zniknięcia nie została rozwiązana. Sam fakt, że od razu powiązano to zdarzenie z represjami ze strony rządu Chin, jest wymowny.
Chiny i Rosja pilnują swojego podwórka, działalność technologicznych spółek-gigantów jest tam ściśle nadzorowana. W szczególności Państwo Środka zdaje sobie sprawę z możliwości kontroli danych za pomocą rozwiązań high tech. Wszechobecna kontrola i monitorowanie aktywności obywateli to patent na rządzenie w XXI w. Co, jeśli odwrócilibyśmy tę zależność? Przyjmijmy hipotetyczną sytuację, w której to technologiczne korporacje mają środki i możliwości na wprowadzanie takiej kontroli.
W związku z wypowiedziami Donalda Trumpa, który nawoływał swoich wyborców do wtargnięcia do Kapitolu, włodarze Twittera, Facebooka i innych platform mediowych postanowili zablokować go (w zależności od przypadku – czasowo lub permanentnie). Świat ogarnęła dyskusja czy firma technologiczna może w ten sposób ograniczać podstawowe prawa do wolności wypowiedzi swoim użytkownikom. Jeśli tak, to gdzie jest granica? Co uznane może zostać za przekroczenie tej wolności? I kto ma o tym decydować? Państwo czy Facebook? Niektóre z firm już zapowiedziały, że w związku z atakiem na Kapitol wstrzymają dotacje dla amerykańskich polityków.
Kroki podjęte przez platformy social media skrytykowała kanclerz Niemiec Angela Merkel. Niemiecka polityk jest zdania, że tylko państwo może ingerować w prawo do wyrażania opinii. O krok dalej idzie Thierry Brenton, komisarz UE, który stwierdził, że w dzisiejszym świcie firmy takie jak Twitter i Facebook nie mogą być traktowane jedynie jako dostawcy usług. Część uprawniania polityki przeniosła się do sieci – i chociaż może jest to fundamentalny błąd – a komunikacja na poziomie polityk-wyborca skróciła dystans.
W Polsce nad projektem dotyczącym social mediów pracuje ministerstwo sprawiedliwości. Autorzy projektu są zdania, że użytkownikowi powinna przysługiwać droga odwoławcza od decyzji danego portalu. Pomysłodawcy chcą również, by polskie organy mogły wymierzać firmom technologicznym grzywny. O tej sprawie szerzej napisałem tutaj. Swoimi obawami podzielił się też Adam Abramowicz, rzecznik małych i średnich przedsiębiorców. Zdaniem rzecznika powinniśmy też uważać na wprowadzony lockdown. Załamanie rynku gospodarczego może doprowadzić do sytuacji, gdy na placu boju zostaną wyłącznie milionowe korporacje.
Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości w Polsce, przekonuje, że przedsiębiorstwa high tech nie są zwykłymi firmami. “Wolność słowa to podstawowa wolność, która stanowi o możliwości funkcjonowania zdrowej demokracji. Kiedy jest ograniczana przez podmioty prywatne należy zadać sobie pytanie jaki będzie tego skutek oraz czy w ogóle powinny one móc ingerować w ramach swoich serwisów w debatę publiczną?” – mówi polityk. Warto zauważyć, że do tej pory przymykano oko na takie sytuacje. Uwagę polityków i opinii społecznej musiałoby dopiero zwrócić ekstremalne (i karygodne) zachowanie.
Weryfikowanie treści zamieszanych przez użytkowników jest potrzebne. Musimy się zastanowić w jaki sposób ta czynność powinna przebiegać. Obecnie panuje atmosfera przykręcenia śruby korporacjom. Zaczynamy dostrzegać, że zaczynają one wpływać nie tylko na nasze życie towarzyskie, ale również na ustrój państwa i uznawane wartości. Jest to kazus nie tylko Facebooka i Twittera, ale większości firm z Krzemowej Doliny, które od pewnego czasu poczynają sobie coraz śmielej. Wybór Trumpa na prezydenta? Mógłby być niemożliwy, gdyby nie pomoc specjalistów od targetowania z Cambridge Analytica i algorytmów Facebooka, które podsuwały wyborcom potencjalnie fałszywe treści.
Same korporacje również walczą ze sobą. Znamienny jest przypadek, gdy Facebook w grudniu 2020 r. wykupił w czołowych amerykańskich dziennikach – m.in. New York Times, Washington Post i Wall Street Journal – ogłoszenia wymierzone w Apple. Może wojny prowadzone przez korporacje to jeszcze fikcja, ale wydaje mi się, że możliwa do spełnienia.
Joe Biden, nowo wybrany prezydent USA, zapowiedział “nowe rozdanie” w relacjach z przedsiębiorcami technologicznymi. Do prezydenta apelują władze UE – ich zdaniem potrzebujemy mocnych i klarownych rozwiązań, które ograniczą władzę korporacji. Jedno jest pewne: to dopiero początek.
Źródła: