TECHNOLOGIA · CYBERBEZPIECZEŃSTWO · BIZNES

Odgrzewany KOT

Podczas wystąpienia na Digital Festival minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski odniósł się do kwestii roli państwa w sektorze telekomunikacyjnym, wskazując, że Polska powinna rozważyć zakup dużego operatora. Co sądzi o tym branża małych i średnich operatorów? 

​​– Jako państwo powinniśmy dziś dążyć do tego, by mieć kontrolę nad dużym operatorem telekomunikacyjnym i jeśli pojawi się możliwość zakupu takich aktywów, nabyć je. Telekomunikacja jest podstawą dla rozwoju cyfryzacji i dzięki temu łatwiej byłoby nam realizować zakładane cele w tym obszarze. Exatel nie jest operatorem, który by to umożliwiał – powiedział minister.

Zapytaliśmy o komentarz Ministerstwo Cyfryzacji. Oto odpowiedź, którą resort wysłał do naszej redakcji: 

Dyskusja na Digital Festival miała charakter wymiany poglądów i opinii. Zgodnie z tym, według wicepremiera Krzysztofa Gawkowskiego, z perspektywy państwa posiadanie dużego operatora telekomunikacyjnego jest zasadne ze względów bezpieczeństwa i zapewnienia łączności. Operator publiczny może zagwarantować stabilny dostęp do usług telekomunikacyjnych w sytuacjach kryzysowych, uniezależnić państwo od interesów komercyjnych oraz umożliwić skuteczniejsze wdrażanie strategicznych technologii. Jest też kluczowy dla eliminacji tzw. białych plam internetowych, w miejscach, gdzie prywatni operatorzy nie inwestują, mimo wysokich dotacji, gdyż nadal oceniają to wyłącznie przez pryzmat komercyjny. Państwowy operator to również narzędzie kontroli nad infrastrukturą krytyczną oraz element suwerenności cyfrowej. Zgodnie z opinią wicepremiera Gawkowskiego – jeśli w przyszłości byłaby możliwość inwestycji przez Państwo w operatora telekomunikacyjnego, należałoby to rozważyć.

Poprosiliśmy też o komentarz eksperta z branży telekomunikacyjnej Tomasza Śląskiego, prezesa firmy telekomunikacyjnej Netronik: 

Wicepremier Krzysztof Gawkowski chyba naoglądał się Powrotu do przeszłości, bo wygląda na to, że zamarzyła mu się stajnia DeLoreanów z logiem TPSA, a może nawet PPTiT. W tej fantazji państwo ma przejąć dużego operatora telekomunikacyjnego i — w ramach cyfrowej mesjanizacji — pokryć kraj zasięgiem, kontrolować infrastrukturę i wdrażać 5,6,7G, czy co tam marketing jeszcze doniesie.

Biorąc pod uwagę lewicowy rodowód wicepremiera, pomysł wygląda jakby powstał na spotkaniu egzekutywy PZPR, gdzie wszyscy zgodnie uznali, że gospodarka rynkowa się nie sprawdza, a prywatny kapitał to tylko pasożyt. Tyle, że nie jesteśmy już w 1981 roku w gabinecie u tow. Kani. Przy czym tylko w ostatnim dwudziestoleciu – już w nowych realiach – cała branża telekomunikacyjna zdążyła przejść kilka cykli technologicznych i zderzeń z realiami inwestycyjnymi. 

Sarkazmy na bok, lecimy z konkretami:

1. Państwo jako regulator nie może być jednocześnie graczem rynkowym

Jeśli państwo zacznie konkurować na rynku, który samo reguluje za pomocą UKE, to reszta operatorów może już tylko siedzieć i podziwiać, jak odgórne decyzje zbiegiem okoliczności wspierają jednego konkretnego gracza.

Pojawia się też niebezpieczny precedens: państwo daje sygnał, że nie ufa rynkowi, więc zaczyna go przejmować. Wtedy to już nie jest rynek w rozumieniu wolnej gospodarki.

2. Gigantyczne koszty plus mętna woda

Duży operator to nie tylko infrastruktura i klienci. To również dług, którego nikt nie chce zniwelować bo ciągle roluje. Jednakże przy przejęciu – ktoś będzie musiał ten dług zasypać Albo… zrefinansować.

Przejęcie właścicielskie to dopiero początek kosztów. Potem pojawią się: integracja, audyty, restrukturyzacja, zderzenie kultur organizacyjnych, (re)branding, KPI-e z sufitu i ogólny chaos. A na końcu raport: Cele w większości osiągnięte, ale sytuacja rynkowa się zmieniła, więc kontynuujemy proces optymalizacji. Znaczy: będzie drożej, trzeba sypnąć kasy.

3. Administracja nie umie działać szybko. A telekom musi

Decyzje inwestycyjne w telekomie podejmuje się w oparciu o dane rynkowe, przewidywania technologiczne i ryzyko. W administracji publicznej — w oparciu o procedurę, która musi przejść przez przysłowiowe cztery resorty, cztery departamenty i czort wie co jeszcze. W każdej rozmowie z Anną Streżyńską z jej czasów w MC zawsze było słychać, że uzgodnienia międzyresortowe to największe bagno w cyfryzacji. W efekcie rynek działa na terminach liczonych w tygodniach, a państwowa administracja — na liczonych w kwartałach albo i latach.

4. Polityczne zarządzanie technologią kończy się tym, czym zawsze

Szybki rozwój inwestycji w regionie któregoś ministra/posła/radnego, obsada zarządu według parytetu lojalności, a potem… odkręcanie wszystkiego przez kolejną ekipę. Zaczynamy rozmawiać w stylu struktur partyjnych, czyli najważniejszy okazuje się być feedback z wrażenia w terenie. Kiedy polityka staje się metodyką zarządzania siecią — kończy się katastrofą w obszarze technologii.

5. Powstanie kolejny państwowy zasób synekur

Takie przedsięwzięcie to nie tylko infrastruktura — to przede wszystkim maszynka do zatrudniania ludzi, którzy muszą gdzieś pracować. Rady nadzorcze, biura strategii, eksperci ds. synergii, dyrektorzy ds. społecznej odpowiedzialności usług hurtowych, pełnomocnicy ds. wdrażania celów politycznych. I dziesiątki podobnych stanowisk.

To nie firma. To ekosystem do rozmrażania działaczy, ich kuzynów, tych z listy rezerwowej w Orlenie i tych, których nawet PFR nie chciał już dłużej trzymać w schowku. Zamiast efektywnego podmiotu z celami biznesowymi — dostajemy zbiornik patologii, w którym najważniejszym benchmarkiem będzie liczba osób z rekomendacją polityczną.

6. Alternatywy istnieją. I nie kosztują tyle

Państwo może wspierać rozwój infrastruktury bez kupowania całej firmy. Preferencyjne finansowanie inwestycyjne dla mniejszych, zwinnych telekomów. Zachęty podatkowe za inwestycje na terenach białych plam. Partnerstwa publiczno-prywatne. Modele sprawdzone i powtarzalne. Tylko, że to chyba jest już nudne. Nie daje efektu WOW na konferencji prasowej, zwłaszcza w kontekście obecnego szaleństwa z KPO/FERC. Nie daje czerwonej wstęgi do przecięcia.

7. Nawet Exatel się nie nadaje? Nie. I to wcale nie jest złośliwość

Jeśli ktoś miałby realizować rządowy sen o narodowym operatorze, to logicznie rzecz biorąc — Exatel. W końcu państwowy, z doświadczeniem, zna rynek. A jednak… nie. Exatel w obecnym kształcie się nie nadaje z kilku powodów:

a) Brak sieci dostępowej. Exatel to operator transmisyjny, z siecią szkieletową i doświadczeniem w obsłudze sektora publicznego, ale nie ma infrastruktury ostatniej mili. A budowa dostępowej sieci — szczególnie w technologii światłowodowej czy mobilnej — to nie tylko inwestycja, ale długoterminowe zaangażowanie operacyjne, którego Exatel nigdy nie miał w swoim core.

b) Był w Exatelu pomysł na sieć dostępową. Były zespoły do tego. Była nawet kawa i były wyceny. Ale nie było pieniędzy. Za czasów poprzedniej ekipy rządzącej, mniej więcej w okolicach połowy 2021 r, pojawił się pomysł uzupełnienia własnej infrastruktury o komponent dostępowy. Powstały nawet zespoły akwizycyjne, rozważano przejęcia mniejszych ISP, analizowano scenariusze integracji.

Nic z tego nie wyszło. Zabrakło finansowania, które miało pochodzić z — nazwijmy to roboczo — pierwszego KPO. I jak to często bywa, gdy chodzi o inwestycje w infrastrukturę: bez pieniędzy i decyzji politycznej projekt skończył jako prezentacja, do której dziś nikt się nie przyznaje.

c) Duże uzależnienie od PSE. Exatel to spółka z korzeniami rodem z energetyki, zresztą mnóstwo włókien trasami linii WN jest dzierżawione od PSE. Oznacza to w praktyce podporządkowanie strategii energetycznej, a nie nie rynkowej telco. Działa dobrze w modelu bezpieczeństwa infrastruktury państwa, ale nie ma manewrowości, by wejść w segment masowego rynku usług i usług detalicznych. Nie ten kaliber, nie ten mandat, nie to DNA. Nie teraz.

d) Exatel jest… zbyt rynkowy, jak na państwowe oczekiwania. Paradoksalnie, Exatel funkcjonuje z jakąś rynkową dyscypliną. Jakąś ma cudzysłów celowy, gdyż nie ma mowy o rynkowej dyscyplinie jak pojawiają się subwencje ze Skarbu Państwa. A pojawiają się. Trzeba przyznać, że Exatel nie realizuje jakoś ordynarnie politycznych zleceń na życzenie, działa równolegle na rynku komercyjnym, z własną ofertą i konkurencyjnym podejściem. Zna wagę regulacji, nie pali mostów w branży, raczej ich pilnuje. A to oznacza, że Exatel nie da się łatwo podpiąć do roli politycznego instrumentu z napisem Krajowy Operator Telekomunikacyjny, czyli tytułowy KOT wielokrotnie odgrzewany i grillowany.

8. A może chodzi o kogoś konkretnego?

Warto zadać pytanie: Czy pomysł państwowego przejęcia dużego operatora, to nie jest przypadkiem koncepcją pod konkretny przypadek rynkowy? Nie ma wielu kandydatów. Grupa Zygmunta Solorza, czyli Polkomtel i Netia — aktywa kompletne i działające w modelu zbliżonym do integratora infrastruktury z usługą końcową.

Dlaczego akurat ten kierunek?

a) Kwestie sukcesji i niepewności właścicielskiej: od dłuższego czasu pojawiają się informacje o zamieszaniu właścicielskim w grupie.

b) Grupa osiągnęła dojrzałość operacyjną — sieci działają, bazy klientów są stabilne, a potencjał dalszego wzrostu organicznego w obecnym modelu jest ograniczony. Dla państwa to mógłby być gotowiec.

c) Brak innej okazji: Jeśli nie Solorz, to kto? Orange odpada z przyczyn oczywistych. T-Mobile? Niemiecki kapitał, bariera nie do przejścia politycznie. Play? Zajęty przez Iliadę i Odyseję. FiberHost? Za mały. Vectra? Wątpię.

Uważam, że kupno operatora przez państwo to nie jest plan rozwoju cyfrowej Polski, jak również to nie jest plan gospodarczy. To jest lewicowy plan dla zaplecza politycznego przykryty słowami o “cyfrowej suwerenności”. 

No i w końcu: kiedy to ma być zrobione? W dwa lata, które tylko zostały? Mało casu, kruca bomba.

A infrastruktura? Może kiedyś. Może w nowej perspektywie. Może jak przyjdzie kolejny rząd i ogłosi… że sprywatyzuje nieefektywnego państwowego giganta telekomunikacyjnego. Bo przecież nikt wcześniej tego nie (z)robił. Prawda? 

Czytaj także:

przeczytaj najnowszy numer isporfessional

Najnowsze