TECHNOLOGIA · CYBERBEZPIECZEŃSTWO · BIZNES

W sieci już mamy wojnę z Rosją

Rosyjskie drony, które wdarły się nad Polskę w nocy z wtorku na środę, były tylko pierwszą falą ataku. Kolejna, znacznie trudniejsza do uchwycenia i odparcia, pojawiła się nie w przestrzeni powietrznej, ale w sieci. Wraz z dronami do Polski wtargnęły setki fake newsów, przygotowanych w Moskwie i Mińsku, starannie skrojonych, by wzbudzić strach, dezorientację i poczucie, że państwo nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa swoim obywatelom.

To nie jest nowe zjawisko, ale ostatnie dni pokazały je w szczególnie jaskrawej formie. Rosja już dawno zrozumiała, że wojna informacyjna może być bronią równie skuteczną jak pociski i rakiety. Zasada jest prosta: jeśli można podważyć zaufanie do państwa i jego instytucji, jeśli można wprowadzić zamęt i zasiać podejrzenie wobec sojuszników, to każdy kolejny atak militarny będzie miał o wiele silniejszy efekt psychologiczny.

Nie bądź idiotą

Moment wejścia dronów nad Polskę nie był przypadkowy. Równolegle ruszyła lawina zmanipulowanych narracji. Boty powtarzały w kółko te same tezy: że za incydent odpowiada Ukraina, że polska obrona przeciwlotnicza jest dziurawa jak sito, że NATO jest bezradne i nie przyjdzie nam z pomocą. W przestrzeni medialnej rozlała się mieszanina gniewu, pogardy i strachu, która natychmiast została podchwycona przez prawdziwych użytkowników. To jest właśnie mechanizm, na który zwracają uwagę eksperci – propaganda Kremla nie musi dziś posługiwać się wyłącznie anonimowymi trollami. Wystarczy, że raz wrzuci odpowiednio dobrany przekaz, a potem jego powielaniem zajmą się pożyteczni idioci: publicyści, politycy czy zwykli obywatele, którzy nieświadomie wzmacniają obce narracje.

Wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski nazwał to wprost: mamy do czynienia z elementem wojny hybrydowej, w której zorganizowana akcja dezinformacyjna – inspirowana i wzmacniana przez struktury Rosji oraz Białorusi – ma przejąć narrację o dronach i skierować emocje Polaków przeciwko własnym instytucjom oraz Ukrainie. W trybie alarmowym zwołano Połączone Centrum Operacji Cyberbezpieczeństwa, które prowadzi przegląd zagrożeń i koordynuje działania defensywne w sieci; równolegle resort podkreśla, że infrastruktura krytyczna funkcjonuje stabilnie, a sojusznicy z NATO są na bieżąco informowani.

Minister Gawkowski akcentuje tu dwie rzeczy: po pierwsze, że Ukraina nie wciąga Polski do wojny – to Rosja odpowiada za atak; po drugie, że odporność infosfery zaczyna się od zachowań obywateli, czyli od nieulegania panice i opierania się na komunikatach państwowych, nie na wiralowych plotkach. Symbolicznie wybrzmiewa też jego apel o szybkie wdrożenie rozwiązań podnoszących bezpieczeństwo, w tym krajowego systemu certyfikacji cyberbezpieczeństwa i pełnej implementacji NIS2 – bo w tej wojnie nie wystarczy gasić pożary; trzeba jeszcze wzmacniać mury.

Raporty Res Futury czy SentiOne są alarmujące. Zaledwie kilka godzin po ataku aż 38 procent komentarzy w sieci winą obarczało Ukrainę, a tylko 34 procent wskazywało Rosję. To nie jest błąd statystyczny – to dowód na to, że rosyjska dezinformacja działa szybciej niż państwowe dementi. Łatwiej bowiem podchwycić emocjonalny, sensacyjny wpis niż suchy komunikat ministerstwa. A kiedy takie przekazy niosą się dalej i docierają do setek tysięcy odbiorców, trudno już odróżnić prawdę od fałszu.

Wojna już tu jest

W tym właśnie tkwi największe zagrożenie. Rosja nie musi zestrzeliwać naszych samolotów ani paraliżować sieci energetycznych, by osiągać swoje cele. Wystarczy, że zasiała wątpliwość: czy państwo jest w stanie nas obronić, czy sojusze w ogóle coś znaczą, czy sąsiedzi z Ukrainy są naszymi przyjaciółmi, czy może przeciwnie – to oni chcą nas wciągnąć w wojnę. Nie przypadkiem eksperci porównują działania dezinformacyjne do testów obrony przeciwlotniczej. Tak jak dron bada reakcję radaru, tak fake news bada odporność społeczną na manipulację.

Zwraca na to uwagę mjr dr Anna Grabowska-Siwiec, była funkcjonariuszka ABW, która przypomina, że rosyjskie i białoruskie służby od lat prowadzą ofensywne operacje na polskim terytorium – od podpaleń po próby wykolejania transportów wojskowych. Dezinformacja jest częścią tego samego pakietu działań hybrydowych. Testuje granice nie tylko państwa, ale też naszej zdolności do racjonalnego myślenia i wspólnego działania.

Czy jesteśmy na to odporni? Polska jest dziś jednym z najbardziej spolaryzowanych krajów w Unii Europejskiej. To sprawia, że podsycanie konfliktu i sianie teorii spiskowych staje się niezwykle skuteczne. Jeśli każda wiadomość odbierana jest przez pryzmat plemiennych podziałów, łatwo o sytuację, w której Rosja nie musi niczego udowadniać – wystarczy, że podsunie jeden fałszywy trop, a resztą zajmą się sami obywatele.

Najważniejsze jest, byśmy potrafili umieć się bać – jak mówią psychologowie – a więc odróżniać naturalny lęk przed wojną od irracjonalnej paniki wywołanej manipulacją. W takich momentach jedynym punktem odniesienia muszą być oficjalne źródła – komunikaty wojska, rządu, instytucji państwowych. Jeśli zaczniemy polegać na anonimowych wpisach czy samozwańczych ekspertach, nie tylko damy się oszukać, ale staniemy się narzędziem w rękach obcego wywiadu.

To wojna o nasze umysły, prowadzona każdego dnia, w komentarzach, tweetach, filmikach udostępnianych bez zastanowienia. Wojna, w której każde kliknięcie udostępnij może być pociskiem. I wojna, którą możemy przegrać nie na froncie, lecz we własnych smartfonach.

Dlatego właśnie dziś, bardziej niż kiedykolwiek, powinniśmy pamiętać, że dezinformacja nie jest abstrakcyjnym pojęciem, ale realnym zagrożeniem. Każdy z nas ma w niej rolę do odegrania: albo jako świadomy uczestnik, który broni się przed manipulacją, albo jako mimowolny żołnierz Kremla, który wzmacnia jego przekaz. Wybór, choć trudny, jest wciąż w naszych rękach.

Mechanizm jest stary jak świat: od czasów zimnej wojny propaganda próbowała zaszczepiać wrogowi wątpliwość. Dziś wystarczy jeden bot, jeden fałszywy tweet, jedna emocjonalna grafika. Dlatego obrona przed fake newsami to nie tylko sprawa specjalistów z NASK czy ABW, ale każdego z nas. To my jesteśmy pierwszą linią frontu – w telefonach i w mediach społecznościowych. Od naszej czujności zależy, czy Kreml odniesie sukces, czy natrafi na mur sceptycyzmu i krytycznego myślenia.

Czytaj także:

Michał Koch
Michał Koch
Dziennikarz i researcher. Tworzy teksty o najnowszych technologiach, 5G, cyberbezpieczeństwie i polskiej branży telekomunikacyjnej.

przeczytaj najnowszy numer isporfessional

Najnowsze