Przyznanie tegorocznej Nagrody Nobla z ekonomii Joelowi Mokyrowi, Philippe’owi Aghionowi i Peterowi Howittowi można uznać za gest przypomnienia, że gospodarczy wzrost nie jest zjawiskiem naturalnym. Wymaga ciągłego obiegu wiedzy, ryzyka i, co najważniejsze, konkurencji. Problem w tym, że dziś właśnie ten ostatni element staje się coraz bardziej deficytowy.
Badania nagrodzonych ekonomistów opisują, jak rozwój napędza twórcza destrukcja – proces, w którym nowe pomysły wypierają stare technologie i firmy. W teorii to źródło postępu. W praktyce, w epoce platform cyfrowych i globalnych monopoli, destrukcja została uwięziona w zamkniętym ekosystemie kilku korporacji, które skutecznie neutralizują wszelkie próby jej uruchomienia.
Google, Amazon, Meta, Apple czy Microsoft nie tylko dominują rynki, ale również definiują kierunki innowacji. Zamiast otwartej konkurencji mamy dziś oligopol kontrolujący infrastrukturę cyfrową, dostęp do danych, przepływ informacji i środki produkcji w gospodarce opartej na wiedzy. To nie rynek napędza rozwój, lecz wewnętrzne strategie korporacji. Innowacje powstają, owszem, ale w granicach akceptowalnych przez właścicieli ekosystemu.
Teoria endogenicznego wzrostu Aghiona i Howitta zakłada, że to właśnie przedsiębiorstwa są źródłem postępu – inwestują w badania, wprowadzają nowe technologie, podnoszą produktywność. Jednak gdy struktura rynku prowadzi do koncentracji władzy, mechanizm się odwraca. Giganci technologiczni inwestują nie po to, by tworzyć nowe sektory gospodarki, lecz by umacniać kontrolę nad już istniejącymi. W efekcie ich wydatki na innowacje mają charakter defensywny – służą utrzymaniu dominacji, nie jej podważeniu.
Dane z ostatnich lat to potwierdzają. Wskaźnik produktywności w gospodarkach rozwiniętych spada, mimo rekordowych inwestycji w technologię. Innowacje nie przekładają się na wzrost gospodarczy, ponieważ korzyści z postępu są przechwytywane przez wąską grupę podmiotów. Kiedy jedna firma kontroluje system operacyjny większości smartfonów, a inna – infrastrukturę chmurową dla tysięcy przedsiębiorstw, twórcza destrukcja traci sens. Nie ma już przestrzeni dla tych, którzy mogliby zniszczyć stary porządek.
Joel Mokyr zwracał uwagę, że rozwój wymaga połączenia wiedzy praktycznej i naukowego zrozumienia. Ale równie ważne są warunki instytucjonalne: otwartość społeczeństwa, swobodny przepływ idei, możliwość eksperymentowania. Współczesna gospodarka cyfrowa, zamiast sprzyjać takim warunkom, coraz częściej je ogranicza. Algorytmy sterujące informacją stają się filtrem nie tylko treści, ale i pomysłów. To, co nie mieści się w modelu biznesowym korporacji, nie przebija się do masowego odbiorcy, nie zdobywa finansowania, nie istnieje.
Z perspektywy ekonomicznej dominacja gigantów prowadzi więc do zjawiska, które można nazwać antydestrukcyjną stabilnością. System jest niezwykle efektywny w utrzymywaniu status quo, konsumenci otrzymują sprawne usługi, inwestorzy stabilne zyski, a innowacje są ściśle kontrolowane. Jednak cena za tę stabilność jest wysoka: spada dynamika wzrostu, maleje przedsiębiorczość, a gospodarka traci zdolność do samooczyszczania się z nieefektywnych modeli.
Tegoroczny Nobel przypomina, że wzrost nie jest dany raz na zawsze. Potrzebuje równowagi między tworzeniem a niszczeniem. Dziś niszczyć nie ma komu, i to właśnie dlatego gospodarka Zachodu dryfuje w stronę stagnacji. Giganci technologiczni zbudowali świat, w którym innowacja stała się własnością korporacyjną, a twórcza destrukcja – kolejnym procesem do optymalizacji.
Paradoks polega na tym, że laureaci nagrody, którzy opisali mechanizmy wzrostu, otrzymują ją w momencie, gdy ich teorie przestają działać w praktyce. Twórcza destrukcja została zmonopolizowana. A gospodarka, zamiast rosnąć dzięki innowacjom, coraz częściej musi rosnąć pomimo nich.
Czytaj także: