Wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski nie ma wątpliwości: Polska znalazła się w samym środku wojny hybrydowej, w której rosyjskie drony nad naszym terytorium idą w parze z falą dezinformacji w internecie. Potrzebujemy broni do walki z rosyjskimi trollami, tak samo mocnej jak konwencjonalna armia – podkreślił polityk.
Punktem wyjścia do rzetelnej oceny ostatnich wydarzeń jest uświadomienie sobie, że noc z 9 na 10 września 2025 r. przyniosła Polsce jednoczesny test w dwóch domenach: fizycznej i informacyjnej. Z jednej strony mieliśmy wielokrotne naruszenia naszej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony i działania obronne po stronie polskiej oraz sojuszniczej. Z drugiej — natychmiastową falę skoordynowanych przekazów w sieci, które miały przesunąć winę z Rosji, podważyć zaufanie do instytucji państwa i wywołać dezorientację oraz gniew.
Analizy rządowe i eksperckie są w tym zgodne:
mieliśmy do czynienia z klasyczną odsłoną wojny hybrydowej, w której komponent kinetyczny i informacyjny wzajemnie się wzmacniają — i w której tempo oraz jakość reakcji państwa i społeczeństwa przesądzają o zasięgu skutków
Mechanika manipulacji
Najlepiej widocznym katalizatorem chaosu były narracje dezinformacyjne identyfikowane przez Ośrodek Analizy Dezinformacji NASK: od twierdzeń, że incydent to ukraińska prowokacja, przez rzekome kolumny polskiego wojska zmierzające na Białoruś na podstawie starych nagrań z innych krajów, po fałszywe informacje o masowych ewakuacjach i sugerowanie, że władze ukrywają prawdę o zestrzeliwaniu dronów. W ciągu godzin te wątki uzyskiwały setki tysięcy, a miejscami milionowe zasięgi, co nie dziwi w warunkach kryzysu informacyjnego, gdy część odbiorców szuka alternatywnych wyjaśnień i pada ofiarą emocjonalnych, prostych opowieści. Państwowe ostrzeżenia przed dezinformacją, publikowane na rządowych serwisach, punktowały tę taktykę: podszywanie się pod zdrowy sceptycyzm, wykorzystywanie starych materiałów, żerowanie na strachu i polaryzacji. To właśnie dlatego szybkie dementi oraz pokazanie mechaniki manipulacji — kto, co i po co publikuje — są dziś tak samo ważne, jak komunikaty operacyjne dotyczące incydentu.
Po stronie państwa działał całodobowy monitoring NASK oraz ścieżki zgłaszania treści nielegalnych i naruszających regulaminy platform. Według relacji członków rządu i ekspertów towarzyszących pracom analitycznym platformy usuwały wskazane wpisy sprawniej niż w poprzednich kryzysach, ale kluczowa lekcja jest inna: bez twardych ram prawnych egzekwowanie odpowiedzialności wobec podmiotów komercyjnych pozostaje ograniczone i rozproszone. Właśnie tu pojawia się drugi filar odpowiedzi — porządkowanie systemu w oparciu o europejski Akt o Usługach Cyfrowych (DSA) i krajową nowelizację ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. To rozwiązania, które mają nie tylko skrócić ekspozycję treści ewidentnie bezprawnych, lecz także ucywilizować cały proces: jasne kompetencje organów, terminy, obowiązki przejrzystości i realne ścieżki odwoławcze.
23 września br. Rada Ministrów przyjęła projekt nowelizacji, który implementuje DSA i wyposaża państwo w procedury szybkiego blokowania dostępu do treści łamiących prawo
Dotyczy to katalogu gróźb karalnych, nawoływania do nienawiści, przestępstw na tle seksualnym wobec małoletnich, handu ludźmi czy propagowania ideologii totalitarnych. Kluczowy jest tu podział ról: Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej jako koordynator ds. usług cyfrowych (principal point of contact w systemie DSA), KRRiT w odniesieniu do platform wideo oraz UOKiK po stronie platform handlowych i ochrony konsumentów. Procedury przewidują obowiązek niezwłocznego wykonania nakazów przez dostawców usług, powiadamianie autorów treści o wszczęciu postępowania oraz możliwość wniesienia sprzeciwu do sądu powszechnego; przewidziano też mechanizm przywrócenia treści, gdyby usunięto je błędnie. Innymi słowy, to nie urzędowe kasowanie opinii, ale administracyjnie nadzorowana egzekucja prawa karnego i konsumenckiego w środowisku, które dotąd funkcjonowało głównie w logice regulaminów korporacji.
Szybkie blokowanie treści a obawy o cenzurę
W debacie publicznej pojawia się obawa o cenzurę prewencyjną. Warto więc precyzyjnie odróżnić dwie rzeczy. Po pierwsze, dezinformacja jako zjawisko szerokie nie jest kategorią prawną samą w sobie; państwo nie otrzymuje uprawnień do arbitralnego wycinania narracji politycznych. Po drugie, szybkie blokowanie dotyczy treści, które już dziś są przestępstwem albo rażąco naruszają prawa użytkowników; nowelizacja porządkuje ich egzekwowanie online, dodając gwarancje procesowe i nadzór wyspecjalizowanych organów. Z tej perspektywy teza nowe prawo = knebel nie wytrzymuje zderzenia z literalną konstrukcją projektu oraz logiką DSA, w której centralne są przejrzystość, proporcjonalność i prawo do sądowej kontroli decyzji. Spór polityczny zapewne nie zniknie, ale jego przedmiotem będą konkretne przypadki i praktyka stosowania, a nie sama idea egzekwowania prawa w przestrzeni cyfrowej.
W tym miejscu warto wrócić do sedna, które wprost wybrzmiało w wypowiedzi wicepremiera Gawkowskiego:
bez instrumentów porównywalnie twardych jak w domenie konwencjonalnej nie powstrzymamy kampanii wpływu państw autorytarnych
Potrzebujemy broni do walki z rosyjskimi trollami, tak samo mocnej jak konwencjonalna armia — to hasło nie odnosi się do kneblowania debaty, lecz do wyrównania asymetrii, w której po jednej stronie stoją aparaty służb specjalnych i zautomatyzowane farmy treści, a po drugiej — regulaminowe procedury platform, często rozmyte i rozciągnięte w czasie. W praktyce oznacza to trzy wektory działań: regulacyjny (DSA + ustawa krajowa), operacyjny (monitoring 24/7, szybkie zgłoszenia, wymuszanie wykonania nakazów) i edukacyjny (budowa odporności społecznej na manipulacje). Dopiero ich łączne działanie ogranicza pole manewru dla operacji psychologicznych powiązanych z incydentami militarnymi.
Jeżeli spojrzymy na ekosystem szerzej — media, platformy, operatorów telekomunikacyjnych i administrację — widać, że każdy ma tu rolę do odegrania. Media i platformy muszą przygotować wewnętrzne ścieżki do wykonywania nakazów i prowadzenia przejrzystej sprawozdawczości, wraz z mechanizmami odwoławczymi dla użytkowników; to nie tylko wymóg prawa, ale też inwestycja w zaufanie odbiorców. Operatorzy telekomunikacyjni, zwłaszcza ci z dojrzałymi zasobami CSIRT/SOC, powinni mieć gotowe playbooki na scenariusz kinetyczny + informacyjny: identyfikację anomalii ruchu z/do znanych źródeł kampanii botnetowych, szybką eskalację do CERT Polska i resortowych punktów kontaktowych, a także szablony komunikatów ostrzegawczych dla klientów, zsynchronizowane z tonem i faktografią publikowaną przez instytucje publiczne. Administracja musi stale ćwiczyć procedury one-voice policy: zestawienie komunikatów merytorycznych, fact-checku, materiałów wizualnych i Q&A w krótkim oknie czasowym, najlepiej liczonym w godzinach, a nie dniach, bo to właśnie pierwsze 6–12 godzin przesądza o krzywej wzrostu fałszywych narracji. To nie są postulaty abstrakcyjne — tak wygląda obecnie standard w państwach, które doświadczały podobnych operacji i wyciągnęły z nich praktyczne wnioski.
Higiena informacyjna
Z perspektywy obywatela obrona zaczyna się od podstawowej higieny informacyjnej: sprawdzania źródła, daty i kontekstu materiału (szczególnie wideo), szukania pierwotnej publikacji i porównywania relacji niezależnych redakcji, a także świadomego unikania treści, które operują wyłącznie na strachu i sensacji. W sytuacjach napięcia bezpieczeństwa publicznego rządowe kanały informacyjne i serwisy instytucji odpowiadających za cyberbezpieczeństwo będą zwykle najszybszym punktem odniesienia; jeśli materiał opiera się na screenach z komunikatorów i anonimowych profilach, nie zawiera weryfikowalnych danych i bazuje na emocjonalnych komentarzach, mamy klasyczny czerwony sygnał ostrzegawczy. Gdy takie nawyki stają się powszechne, podatność społeczeństwa na manipulację spada, a praca botów traci część paliwa, którym jest bezrefleksyjne udostępnianie.
Na koniec warto podkreślić ciągłość: to nie był incydent jednorazowy, ale część długiego scenariusza, w którym Moskwa — często z pomocą Mińska — testuje odporność Polski i Zachodu. W kolejnych miesiącach możemy zobaczyć kolejne fale testów, łączących drobne, lecz widowiskowe zdarzenia z maksymalnie nośną opowieścią w sieci. Jeżeli państwo utrzyma kurs: jasne reguły gry wynikające z DSA i prawa krajowego, sprawny monitoring oraz szybkie, spójne komunikaty, a społeczeństwo i branże sieciowe dołożą do tego dojrzałe praktyki weryfikacji, Polska będzie mniej podatna na operacje wpływu niż jeszcze rok temu. Wojna hybrydowa nie kończy się komunikatem prasowym; kończy się dopiero wtedy, gdy atakujący uzna, że koszt i ryzyko dezinformacji przewyższają możliwe zyski. W tym sensie broń o której mowa — prawo, procedury, kompetencje i nawyki — jest równie realna, jak systemy obrony powietrznej, a w długim horyzoncie bywa równie odstraszająca.
Czytaj także: