W świecie danych nie chodzi już tylko o to, ile ich mamy, ale jak je liczymy. To pierwsza lekcja, jaką daje zarówno teoria analizy rynkowej, jak i praktyka zarządzania. Wybór metody pomiaru to nie kwestia techniczna, ale strategiczna. To właśnie od metodologii zależy, czy nasze wnioski będą trafne, czy jedynie wygodne. A rynek telekomunikacyjny w Polsce – zwłaszcza liczba działających na nim operatorów – jest doskonałym przykładem tej reguły.
W literaturze zarządzania od lat mówi się o zjawisku metric myopia – ślepego zapatrzenia w liczby, które wydają się obiektywne, choć ich znaczenie zależy od kontekstu. Jak zauważa Kaplan w klasycznym ujęciu The Balanced Scorecard, dane bez definicji mierników prowadzą do błędnych decyzji. A już szczególnie wtedy, gdy dane są zanieczyszczone przypadkami, które formalnie spełniają kryterium, ale realnie wypaczają obraz rynku.
Rejestr Przedsiębiorców Telekomunikacyjnych (RPT), prowadzony przez Prezesa UKE, to właśnie taka matryca z pozoru precyzyjna, a w istocie wymagająca ostrożnej interpretacji. Znajdziemy tam zarówno dużych, infrastrukturalnych graczy obsługujących dziesiątki tysięcy abonentów, jak i mikrofirmy, które lata temu uzyskały koncesję, „bo może się przyda” – czasem nawet tylko po to, by mieć gotowość formalną do wystąpienia o koncesję w czasach, gdy była jeszcze wymagana. Intencja była często zapobiegawcza, a nie operacyjna.
Sprawozdania, nie działalność
Liczba sprawozdań złożonych do UKE w latach 2017–2024 prezentuje się następująco:
- 2017 – 3247
- 2018 – 3667
- 2019 – 3772
- 2020 – 3755
- 2021 – 3876
- 2022 – 3792
- 2023 – 3521
- 2024 – 3437
Na pierwszy rzut oka widać względną stabilność – choć szczyt przypadł na 2021 rok, potem widoczna jest stopniowa tendencja spadkowa. Może to świadczyć o postępującej konsolidacji rynku, ale równie dobrze – o oczyszczeniu rejestru z podmiotów papierowych, które z różnych powodów nie przedłużały swojej obecności w systemie.
To właśnie w takich przypadkach wybór definicji operatora staje się decyzją polityczną i strategiczną: czy interesuje nas liczba podmiotów zdolnych do działania, liczba faktycznie działających, czy tych mających wpływ na rynek (np. poprzez przychody, klientów, infrastrukturę)? I czy różnorodność i liczebność podmiotów traktujemy jako siłę, czy balast?
Rozdrobnienie to odporność
Wielu komentatorów branżowych od lat postuluje konsolidację – jako konieczność, jako naturalny proces dojrzewania rynku. Ale ta logika, choć popularna, bywa uproszczona. W rzeczywistości rozdrobnienie może być nie słabością, ale strategiczną zaletą.
Rozproszenie rynku telekomunikacyjnego w Polsce – setki małych i średnich operatorów – buduje odporność systemową. Tam, gdzie duzi gracze są podatni na centralne awarie, cyberataki czy zatory inwestycyjne, mniejsi gracze oferują elastyczność, lokalność, krótszy czas reakcji i większe zakorzenienie w społecznościach. Zjawisko to dobrze opisuje Nassim Nicholas Taleb, analityk i statystyk, w „Antykruchości”: systemy zdecentralizowane, choć z pozoru mniej wydajne, są znacznie bardziej odporne na wstrząsy.
Operatorzy lokalni często wnoszą realną wartość do obszarów wiejskich i peryferyjnych, których nie obejmują modele biznesowe wielkich sieci. To oni inwestują po sąsiedzku, nie na podstawie arkuszy Excela, ale relacji społecznych i wiedzy terenowej. Dlatego właśnie pytanie o liczbę operatorów nie powinno prowadzić do oceny, że mniej znaczy lepiej. Czasem więcej znaczy mądrzej.
Nie jest tak, że każdy przypadek konsolidacji jest zły. Są sytuacje, w których połączenie sił ma sens – dla uzyskania efektu skali, zwiększenia bezpieczeństwa czy realizacji większych projektów infrastrukturalnych. Ale masowa likwidacja różnorodności w imię prostoty niesie ryzyko homogenizacji rynku, osłabienia konkurencji i uzależnienia od kilku największych graczy.
Zbliżający się raport Prezesa UKE za 2024 rok z pewnością znów przyniesie pytania o ilu nas jest i co to znaczy. Ale może warto, by tym razem raportowanie nie służyło tylko inwentaryzacji. Niech będzie to okazja do przemyślenia, jak zachować różnorodność strukturalną rynku, wspierać lokalnych operatorów i traktować ich nie jako statystyczny margines, lecz jako fundament cyfrowej Polski.
W rzeczywistości nie chodzi o to, ilu operatorów straciliśmy, ale jakich i dlaczego.
Wśród wykreślonych znajdują się podmioty, które przez lata nie prowadziły żadnej realnej działalności – firmy zarejestrowane „na wszelki wypadek”, dla przyszłego projektu, hipotetycznej koncesji, albo jako formalny dodatek do innej działalności gospodarczej. Ich zniknięcie z rejestru to nie tyle rynkowa tragedia, co porządkowanie bazy danych. Przez lata byliśmy świadkami tzw. inflacji operatorów – formalnych wpisów, które nie miały odzwierciedlenia w infrastrukturze, usługach ani klientach.
Dziś liczba zarejestrowanych przedsiębiorców zbliża się do poziomu, który coraz lepiej odzwierciedla faktyczną strukturę rynku – zdominowaną przez setki aktywnych, często lokalnych, firm świadczących realne usługi telekomunikacyjne. To oni odpowiadają na zapotrzebowanie w gminach, gdzie inwestycje największych są nieopłacalne. To oni utrzymują konkurencję, dostępność i elastyczność systemu. Sam spadek liczby podmiotów w rejestrze to raczej efekt dojrzewania rynku i aktualizacji danych niż jednoznaczny znak kryzysu.
Dlatego pytanie ilu nas jest? nie powinno prowadzić do uproszczonej diagnozy coraz mniej = coraz gorzej. Liczba operatorów nie jest dziś jedynym – ani najlepszym – miernikiem zdrowia rynku.