Znaczne podwyżki cen paliwa i energii są już faktem. Pandemia koronawirusa zachwiała łańcuchem dostaw, inwazja Rosji na Ukrainę spowodowała podwyżki cen paliw kopalnych, a prąd jest wśród dóbr, które drożeją najmocniej, napędzając jednocześnie inflację. Jednym słowem błędne koło. Ludzie zaczynają szukać oszczędności i alternatyw. Auta elektryczne miały sprawić, że będziemy przemieszczać się w bardziej ekologiczny i tańszy sposób. Czy dalej jest to możliwe? I ile będzie to nas kosztowało?
Cena paliwa samochodowego w Polsce ciągle rośnie. Powoduje to frustrację właścicieli pojazdów oraz firm transportowych, a także serię żartów w sieci. Ludzie ironizują, że stacja Orlen przygotowała się na dwucyfrową cenę za litr paliwa przy pomocy nowych wyświetlaczy, a wśród kierowców krąży mem, że jeśli kogoś nie stać na paliwo, to powinien przesiąść się na elektryczny samochód od Tesli. Jednakże, czy byłaby to oszczędność? Rzeczywistość na ten moment brutalnie weryfikuje te założenia.
Miało być taniej, jest drożej
Tańsze elektryczne samochody były marzeniem wielu nowoczesnych firm motoryzacyjnych. Szef Tesli Elon Musk od lat powtarzał, że część problemów związanych z kryzysem klimatycznym uda się rozwiązać dzięki samochodom wyposażonym w elektryczny układ napędowy. Okazuje się, że obecna koniunktura na rynku działa na niekorzyść „elektryków”.
Rosnące koszty materiałów – przede wszystkim surowców takich jak nikiel i lit – powodują, że trend spadku cen baterii się odwraca. Na skutek konfliktu w Ukrainie ceny niklu wzrosły do poziomu notowanego ostatni raz 11 lat temu. Dwukrotnie wzrosły też ceny litu, które stanowią aż do 80 proc. wartości baterii. Drożeją więc nie tylko ogniwa litowo-jonowe, ale też wszystkie inne urządzenia wymagające układów scalonych.
Gregory Miller, analityk z Benchmark Mineral Intelligence, jest wręcz zdania, że spowoduje się długotrwałe odwrócenie się nabywców od samochodów elektrycznych. Już teraz Tesla Model 3, najtańszy z samochodów tego producenta, podrożał o 18 proc. (kosztuje prawie 45 tys. USD). Nawet Elon Musk wycofał się już z obietnicy, że jego firma będzie w stanie opracować automobil elektryczny w cenie ok. 25 tys. USD.
Międzynarodowa Agencja Energii informuje, że pojazdy elektryczne stanowiły w 2021 roku tylko 9 proc. wszystkich sprzedanych samochodów na świecie. Chociaż liczby te mają się wkrótce podwoić, to nie sposób nie zauważyć, że zainteresowanie samochodami elektrycznymi wyhamowało. Zareagować postanowiły więc kraje Europy.
Zeroemisyjna Europa
8 czerwca br. Parlament Europejski przegłosował zakaz sprzedaży nowych pojazdów wyposażonych w silniki spalinowe od 2035 roku. Przedstawiciele Unii Europejskiej są zdania, że wkrótce zakup i eksploatacja samochodów o zerowej emisji stanie się dla konsumentów tańsza – należy tylko przeczekać obecną koniunkturę. UE wskazuje, że sektor transportu lądowego jest jednym z najtrudniejszych do dekarbonizacji, ale celem zakazu jest przyspieszenie przejścia na zeroemisyjność i elektryfikację tego sektora rynkowego. Częścią nowych przepisów ma być zobowiązanie krajów UE do zainstalowania milionów ładowarek do pojazdów.
Do powyższej zmiany szybko dostosował się Fiat. Jeden z największych producentów motoryzacyjnych ogłosił, iż zaprzestanie sprzedawania samochodów spalinowych w Europie już od 2027 roku. Przejście marki na elektromobilność w innych regionach świata ma natomiast nastąpić do 2030 roku.
Niestety smutne wnioski płyną z badania OC&C Global Speedometer, z którego wynika, że konsumenci nie są skłonni zapłacić nawet dodatkowych 500 USD, by stać się posiadaczem „elektryka”, nawet pomimo tego, że koszty eksploatacji są na ogół niższe. Obecnie głównymi odbiorcami tego typu samochodów są osoby bogate, ale analitycy są zdania, że wkrótce pula zainteresowanych klientów może się wyczerpać.
Podmioty dążące do powstrzymania niekorzystnych zmian w środowisku mają jednakże kilka wartościowych kart w talii. Jednym z czynników skłaniających do zakupu samochodu o elektrycznym napędzie będzie możliwość bezpłatnego wjechania do tzw. stref niskiej emisji czy uprawnienie do korzystania z darmowych parkingów, które coraz częściej pojawiają się m.in. w Wielkiej Brytanii. W Krakowie planowane jest utworzenie Strefy Czystego Transportu (są one również w 250 innych miastach w Europie, a stolica Małopolski byłaby pierwszym takimi miastem w Polsce), do której wjazd możliwy byłby dla samochodów z alternatywnym – na przykład elektrycznym – napędem. Celem maksimum jest, aby w 2030 roku do strefy mogły wjeżdżać tylko pojazdy spełniające normę EURO 6d, czyli te, które powodują spadek emisji o 93 proc. w porównaniu do 2019 roku.
Wygląda na to, że jesteśmy świadkami zderzenia dwóch światów. Z jednej strony zadbanie o czyste powietrze i zeroemisyjność to klucz do spokojnej i bezpiecznej przyszłości dla Ziemi, a z drugiej rosnące koszty i zdestabilizowane łańcuchy dostaw powodują, iż zmiana staje się dla wielu osób coraz bardziej uciążliwa. Pozostaje mieć nadzieję, że turbulencje w branży automotive, których obecnie doświadczamy, są przejściowe, a wkrótce wszystkie wysiłki będziemy mogli skupić na ratowaniu planety, a więc również i nas samych.
Źródło:
- spidersweb.pl
- rac.co.uk
- auto-swiat.pl
- wnp.pl