Czy mądre inwestycje w infrastrukturę i partnerstwo z lokalnymi operatorami to przepis na prawdziwie nowoczesną, odporną cyfrowo Polskę? A może nadal tkwimy w narracji, w której MiŚOT-y pozostają na uboczu, mimo że to właśnie one budują realny kręgosłup sieci? Coraz więcej głosów mówi wprost: bez nich ten system po prostu się nie spina. Przyznał to sam minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski podczas konferencji KIKE. Postanowiliśmy zapytać głośno, czy nadszedł już czas, by wreszcie mówić o ich roli otwarcie, nie tylko w branży, ale też w mediach głównego nurtu i polityce.
Michał Koch: Zacznijmy od najważniejszego — dostęp do internetu to dziś nie przywilej, tylko konieczność. Coraz więcej osób pracuje zdalnie albo uczy się online. Myślisz, że społeczeństwo w pełni już to rozumie?
Klaudia Wojciechowska: Myślę, że po pandemii nikt nie ma wątpliwości, że internet, komputer, laptop to jest obecnie podstawa. Ale nie tylko to, bo przecież internet w telefonie wielu wtedy uratował. Ja sama mam momenty, w których z korzystam z telefonu jako routera, bo właśnie jestem gdzieś, gdzie nie ma internetu stacjonarnego. I wcale takie rozwiązanie nie jest idealne, bo sieć w telefonie jest dobra do obsługi telefonu, a gdy trzeba np. pracować w ten sposób, to pojawiają się problemy, zrywa się łączność, szybko zużywa pakiet… Wtedy w pełni rozumie się, dlaczego internet stacjonarny, światłowód z dobrą przepustowością jest tak ważny.
Michał Koch: Według mnie dużo zależy od miejsca zamieszkania. W miastach przyjmujemy internet jako coś oczywistego. Ale wystarczy wyjechać kilkanaście kilometrów za miasto i nagle pojawiają się białe plamy — dosłownie. Ponad 1,4 miliona punktów adresowych w Polsce nadal nie ma dostępu do stacjonarnego internetu szerokopasmowego. To oznacza, że są ludzie, którzy muszą jeździć z laptopem do sąsiedniej wsi albo korzystać z mobilnego neta w aucie.
Klaudia Wojciechowska: Dokładnie tak jest. Ja mieszkam w dużym mieście, internet jest dla mnie oczywisty. Kiedyś pisałam na portalu o wyjeździe na działkę, gdzie sieci światłowodowej zwyczajnie nie ma. Postanowiłam tam jednak pracować online. To pokazało mi bardzo dobitnie, jak wygląda życie ludzie w takich miejscowościach i z czym muszą się mierzyć. Jeśli mieszkałabym tam na stałe, to o pracy w takiej formie nie mogłabym marzyć, bo zbyt wiele problemów po drodze się pojawia. W miastach mamy XXI wiek, a tak jak wyłączą prąd, bo jest zagrożenie burzowe, to cofamy się lata, dekady, wieki. Mobilna sieć też nie jest super rozwiązaniem, bo sygnał raz jest, a raz nie ma. Zależy, jak zawieje. Czasem jest tylko na piętrze przy oknie. Nie jest do doskonały sposób na ogarnięcie czegokolwiek – zakupów, odbierania maili, a nawet korzystania z social mediów.
Michał Koch: Teraz pytanie – kto tak naprawdę buduje tę sieć w Polsce? Giganci, o których mówi się w reklamach, czy lokalni operatorzy, o których prawie nikt nie mówi? Dane są jasne: MiŚOT-y obsługują prawie 36 proc. użytkowników internetu stacjonarnego w Polsce. To naprawdę potężny udział. A mimo to — mam wrażenie — są nadal traktowani jak nisza.
Klaudia Wojciechowska: Bo właśnie o nich się nie mówi, a przynajmniej nie tak głośno, kolorowo, wszechobecnie jak o tych dużych. Reklamy ogólnopolskie w każdej stacji, wielkie bilboardy na każdym skrzyżowaniu. Trudno tego nie zauważyć. To wielkie pieniądze na reklamę, których mali nie mają i mieć nie będą. Bo są mali. Ale nie są gorsi. W miastach, w których działają oni i więksi, bywają walki o klientów, które nie zawsze są fair. Znam sytuację, w której gdy mały dotarł siecią do trzech dużych bloków, to obecnie tam świadczący usługi telekomunikacyjne zrobił mega promocję i obniżył ceny. Jego internet, telewizja, telefon (w pakietach i poza nimi) nagle w tych trzech blokach kosztowały ułamek tego co w innych punktach miasta. I teraz pytanie: Czy klienci się na to nabiorą czy nie? Dla niektórych te kilka miesięcy niższych cen (bo nie oszukujmy się, ta promocja nie będzie wieczna), to dobry wabik. Jednak są też tacy, którzy sprawdzają, czytają, dowiadują się i nie kierują wyłącznie ceną. Dla nich ważniejsze było, że mały operator oferował internet szybszy, a biuro obsługi miał ulicę dalej. W razie problemów można było nie tylko zadzwonić i czekać na infolinii, aż ktoś odbierze, ale pójść i porozmawiać z człowiekiem, zapytać co jest nie tak i jak to rozwiązać. I to nie tylko w przypadku problemów technicznych, ale życiowych, finansowych. Oko w oko zawsze łatwiej się dogadać.
Michał Koch: Wiesz, to zabawne: “mały” operator z nazwy, a w rzeczywistości to często największy dostawca internetu w gminie. Tyle że nie robi billboardów z celebrytą, tylko zna każdego klienta z imienia. I może właśnie dlatego jest skuteczniejszy? Jak myślisz, czemu wciąż tak mało mówi się o tej grupie?
Klaudia Wojciechowska: Bo chyba umiemy rozmawiać o reklamach, a nie o realnych usługach. Tak mi się wydaje. Albo w ogóle nie polecamy sobie czegoś, co się u nas sprawdza z obawy, że u kogoś się nie sprawdzi i będzie miał pretensje? A przecież to poczta pantoflowa jest najlepszym nośnikiem reklamy. Widzę zmianę w tym obszarze, bo czasem ludzie nawet na mediach społecznościowych pytają o to, kto z jakich usług telekomunikacyjnych korzysta i co może polecić. Co mu pasuje, co nie, jakie jego zdaniem operator ma wady i jakie zalety. Bez okrągłych zdań rodem z reklam, tylko prosto i szczerze. Wtedy okazuje się, że ci mali i średni rzeczywiście mają więcej zalet niż wad.
Michał Koch: MiŚOT-y mają coś, czego duzi operatorzy często nie są w stanie zaoferować — szybkość reakcji, elastyczność, realne zrozumienie lokalnych problemów. To oni wiedzą, że droga do nowego osiedla jest nieprzejezdna, bo nikt jej jeszcze nie zgłosił w gminie, a ktoś musi tam doprowadzić kabel. To oni potrafią postawić punkt dostępu z agregatem prądotwórczym w sytuacji kryzysowej.
Klaudia Wojciechowska: Uczymy się doceniać lokalność, ale bardzo powoli. Chyba starsi ludzie potrafią to lepiej. Oni od zawsze kupowali lokalnie, na ryneczkach, w sklepach osiedlowych. Młodzi trafili już do świata dyskontów, marketów, galerii wielkopowierzchniowych. Tam też są punkty największych, a nie małych. Ci ostatni mają przecież swoje biura na osiedlach, na których działają.
Ale przychodzi moda na lokalne. To nie tylko trend eko, ale też zrozumienie tego, jak działa gospodarka. Działania lokalnych przedsiębiorców działają na korzyść lokalnej społeczności. Widzimy to przy konkursie Lokalnych. Mali operatorzy angażują się w potrzeby szkół w pobliżu, wspierają działania społeczności w zakresie integracji. To transakcja wiązana – ludzie kupują od nich usługi, oni mają pieniądze na działalność, rozwój, ale też na inwestowanie w to, co najbliżej. Niezależnie od okoliczności.
Michał Koch: Właśnie z tej perspektywy musimy też patrzeć na nich jak na element lokalnej infrastruktury krytycznej. W sytuacji zagrożenia — blackout, atak cybernetyczny, powódź — duże systemy są bezradne bez tych lokalnych ogniw. Weźmy jako przykład Ukrainę. W wielu miastach tylko dzięki rozproszonym operatorom udało się utrzymać łączność, gdy zaatakowała Rosja.
Klaudia Wojciechowska: Dokładnie tak. Duży jak nie na tej ulicy, to będzie działał na innej. Jak nie w tej dzielnicy, to w innej. Jak nie w tym mieście, to w innym. Zauważ, że nie używam określeń we wsi czy gminie. Bo tam co najwyżej jest ich zasięg GSM, a raczej nie światłowód. Ludzie natomiast są wszędzie tacy sami i mają takie same potrzeby. I jasne, że wojna jest sytuacją krytyczną i wyjątkową, ale i bez niej często mniejsi potrafią od siebie zrobić więcej, działać szybciej i sprawniej. Bo im zależy na tym obszarze, który jest ich. Nie tylko technologicznie, ale też emocjonalnie. Klienci to są ich sąsiedzi. To zupełnie inna relacja.
Michał Koch: Tymczasem ich sytuacja w Polsce jest dość paradoksalna. Z jednej strony MiŚOT-y robią najwięcej w terenie, z drugiej — mają utrudniony dostęp do środków publicznych. Widziałaś może, jak wyglądały listy punktów dofinansowania z CPPC? Były tam wyburzone budynki, nieistniejące działki, pustostany. To tylko pokazuje, że cały system potrzebuje aktualizacji. A przecież chodzi o ogromne pieniądze.
Klaudia Wojciechowska: O tym, że w danym miejscu jest pusta działka, czy ruina wie lokalny przedsiębiorca, a nie ogólnopolski. Bo lokalny tam regularnie bywa, jeździ. I wie, że pompowanie pieniędzy w internet w tym miejscu jest bez sensu, bo inaczej sam już dawno by tam zainwestował. Duży weźmie, zanim sprawdzi. Potem dopiero zaczynają się kombinacje. Bo co z tego, że punkt adresowy odhaczony, jak to nikomu niepotrzebne? Taki sposób dofinansowywania czegokolwiek nie ma sensu. Internetu też.
Michał Koch: Mali i średni operatorzy nie są przeciwni dotacjom (z wyjątkami). Oni po prostu nie mają jak do nich podejść. Brakuje im sztabu ludzi do wypełniania formularzy, zabezpieczenia finansowego, a czasem też… cierpliwości do absurdalnych procedur. Czy naprawdę nie można byłoby uprościć tego wszystkiego i wprowadzić na przykład bonów światłowodowych? Prosty mechanizm — klient dostaje bon, realizuje go u lokalnego operatora. Prosto, tanio, skutecznie.
Klaudia Wojciechowska: Czy ty właśnie wymyśliłeś rewolucję internetową? Wydaje mi się jednak, że to by wymagało większego działania odgórnego, większego zaangażowania. Chociaż pewnie tym na końcu – klientom i małym operatorom – byłoby łatwiej. Ale wszelkie inwestycje planują ci na górze tak, żeby im było łatwiej. Jak mają mieć każdą osobę rozliczoną oddzielnie, to więcej pracy dla nich. Łatwiej dać dużą kasę dużemu, żeby to załatwił i spokój.
Michał Koch: Tu pojawia się kolejna bariera — mentalność. Wciąż pokutuje przekonanie, że jak coś robi duża firma, to robi to lepiej. A to często nieprawda. Klienci chcą mieć wybór. W badaniach Polskiego Światłowodu Otwartego aż 54 proc. respondentów uznało, że jedna oferta to za mało. Ludzie chcą porównać, zobaczyć, kto co oferuje, a potem sami wybrać.
Klaudia Wojciechowska: Ludzie chcą porównywać, bo się zorientowali, że konkurencja to lepsza jakość za niższą cenę. Monopol nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem dla klienta końcowego. Są przecież miejsca, gdzie jakiś duży operator wyparł konkurencję przez ceny dumpingowe (sztucznie zaniżone) stosowane w jakimś okresie czasu. Duży może sobie na to pozwolić. On przeczeka małych. Tylko potem sobie to odbije, klienci powinni mieć tego świadomość. Jak nie będzie konkurencji, to będzie już mógł podbijać ceny, jak będzie chciał bez obawy, że ludzie odejdą, bo do kogo?
Michał Koch: Zresztą nawet sposób dotarcia do klienta się zmienia. Kto dziś patrzy na naklejki na skrzynkach albo ulotki w skrzynce? Liczy się strona internetowa, dostępność oferty, szybkość reakcji na zapytanie. Operator, który dba o kontakt i jakość usługi, wygrywa. A MiŚOT-y mają tu sporo do zaoferowania — tylko muszą to dobrze pokazać.
Klaudia Wojciechowska: Pokazało to także badanie Polskiego Światłowodu Otwartego. Żeby znaleźć oferty różnych operatorów telekomunikacyjnych i je porównać, Polki i Polacy korzystają ze stron internetowych, najczęściej tych oficjalnych. Tak robi 49 proc. badanych. Czasy naklejek i ulotek mamy już za sobą. Wszystko odbywa się głównie online. Dobra oferta zaprezentowana na stronie w przejrzysty i klarowny sposób to klucz do sukcesu.
Michał Koch: Jeszcze jeden aspekt: cyfrowa edukacja. Projekt Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej pokazuje, że lokalni operatorzy potrafią działać wspólnie, skutecznie, profesjonalnie. W ramach OSE podłączono ponad 20 tysięcy szkół, część we współpracy z MdO. To ogromny sukces, także organizacyjny. I nie, nie byłoby to możliwe bez MiŚOT-ów. To oni ogarnęli najtrudniejsze przypadki — szkoły na końcu wsi, placówki na terenach górskich, miejsca bez żadnej infrastruktury.
Klaudia Wojciechowska: Znowu pojawiają się te wsie, gminy, mniejsze miejscowości. Bez małych operatorów ich mieszkańcy byliby odcięci od technologii i świata. Ale chyba tam też najbardziej doceniają lokalnych operatorów. Gorzej jest tam, gdzie jest ostra konkurencja ze strony dużych.
Czytaj także: