TECHNOLOGIA · CYBERBEZPIECZEŃSTWO · BIZNES

Gdy GPS przestaje działać, wkracza polityka

Od ponad kilku miesięcy Morze Bałtyckie i przyległe regiony północnej Europy doświadczają zjawiska, które jeszcze niedawno byłoby traktowane jako ciekawostka techniczna. Chodzi o systematyczne zakłócenia sygnału GPS – dotykające lotnictwa cywilnego, żeglugi, a także operatorów dronów. Choć problem techniczny z pozoru nie wydaje się spektakularny, jego skala i powtarzalność sprawiają, że nabiera poważniejszego znaczenia.

Sygnał GPS, którego dokładność zwykliśmy dziś traktować jako coś oczywistego, to jeden z filarów nowoczesnej infrastruktury. Zależność od niego jest niemal totalna: od samolotów pasażerskich po synchronizację sieci energetycznych, od dronów filmujących koncerty po systemy ratownictwa medycznego. Dlatego doniesienia z ostatnich tygodni – o zakłóceniach nad Gotlandią, Olandią, Trójmiastem czy Mierzeją Wiślaną – nie są ciekawostką, lecz czymś, co powinno uruchomić naszą zbiorową czujność.

Przykładów nie brakuje. Samolot Ryanaira z Luton do Wilna, zmuszony do lądowania w Warszawie. Lot z Alicante do Bydgoszczy – przekierowany do Poznania. Operatorzy dronów, których urządzenia tracą łączność lub odlatują w nieznanym kierunku. A wszystko to nie tylko po jednej stronie Bałtyku – podobne problemy odnotowano także w Norwegii, Finlandii, Estonii. Szwedzka i polska przestrzeń powietrzna staje się miejscem, gdzie cyfrowa precyzja ustępuje miejsca zakłóceniom o trudnym do zdefiniowania charakterze.

Wzrok wielu analityków kieruje się ku Rosji. Nie bez powodu – zakłócenia są zgodne z profilem aktywności elektronicznej prowadzonej przez rosyjską armię z obwodu królewieckiego. Eksperci wskazują, że może to być forma demonstracji zdolności walki radioelektronicznej, mająca miejsce w tzw. szarej strefie – obszarze działań poniżej progu wojny, gdzie nie używa się konwencjonalnej broni, ale osiąga się efekt polityczny i operacyjny.

Ale jest też druga interpretacja – bardziej techniczna niż agresywna. Zakłócenia mogą być formą testów. Sprawdzeniem możliwości blokowania lub fałszowania sygnału satelitarnego w warunkach rzeczywistych. Próby oceny, jak reagują systemy nawigacyjne, służby cywilne, infrastruktura lotnicza i żeglugowa. Tego typu testy, choć uciążliwe, niekoniecznie muszą być zapowiedzią działań ofensywnych. Mogą być równie dobrze badaniem własnych możliwości lub ćwiczeniem scenariuszy reagowania.

To nie pierwszy raz, kiedy Rosję podejrzewa się o takie działania. Już w 2018 roku podczas manewrów NATO w Norwegii sygnał GPS był zakłócany – oskarżenia padły wtedy także na Moskwę. Od czasu inwazji na Ukrainę podobnych incydentów przybywa, a państwa nordyckie i bałtyckie coraz częściej wprowadzają specjalne procedury ochrony przestrzeni powietrznej. W czerwcu 2025 r. ministrowie obrony Polski, Niemiec, krajów bałtyckich, Finlandii, Szwecji i Danii podpisali tzw. Deklarację Bałtycką, której celem jest wspólna odpowiedź na zagrożenia hybrydowe.

Warto jednak tonować emocje. Zakłócenia nie doprowadziły do wypadków, chaosu czy paraliżu. Agencje żeglugi powietrznej – w tym Polska Agencja Żeglugi Powietrznej – działają zgodnie z procedurami: wydają ostrzeżenia, wyznaczają strefy, aktualizują zalecenia dla operatorów BSP i przewoźników. NATO monitoruje sytuację, a eksperci nie mówią o ataku, lecz raczej o działaniach destabilizujących.

To dobra okazja, by postawić pytania: na ile jesteśmy przygotowani na ograniczenie dostępu do systemów satelitarnych? Czy mamy gotowe alternatywy, procedury awaryjne, redundancję systemów? W wielu przypadkach odpowiedź brzmi: częściowo. Większość infrastruktury krytycznej nadal bazuje na założeniu, że GPS po prostu działa. A przecież nie musi – i właśnie to udowadnia nam ostatnie 60 dni nad Bałtykiem.

Nie da się uciec od faktu, że świat się zmienił. Nie tylko dlatego, że rośnie napięcie między Wschodem a Zachodem, ale dlatego, że narzędzia oddziaływania stają się coraz bardziej subtelne, elastyczne i trudne do jednoznacznego zdefiniowania. GPS, internet, synchronizacja danych – to wszystko stało się elementem układanki bezpieczeństwa. Kiedyś wystarczyło zabezpieczyć granicę. Dziś trzeba myśleć o tym, jak zabezpieczyć dane, sygnały, częstotliwości.

Jednocześnie nie ma potrzeby ulegać panice. Działania obserwowane nad Bałtykiem nie są sygnałem bezpośredniego zagrożenia, lecz raczej przypomnieniem, że czasy cyfrowej beztroski się skończyły. Być może jesteśmy świadkami testów. Może ktoś próbuje nas sprawdzić. Ale to właśnie w takich momentach warto odpowiedzieć spokojnie, rzeczowo i – co najważniejsze – systemowo.

Bo współczesne bezpieczeństwo to nie tylko reagowanie na alarmy. To umiejętność ich rozpoznania, zanim się w ogóle pojawią.

Michał Koch
Michał Koch
Dziennikarz i researcher. Tworzy teksty o najnowszych technologiach, 5G, cyberbezpieczeństwie i polskiej branży telekomunikacyjnej.

przeczytaj najnowszy numer isporfessional

Najnowsze