Gdy amerykański prezydent Donald Trump zapowiada taryfy celne, Europa odpowiada… milczeniem? Nie tym razem. Komisja Europejska, Francja i coraz śmielej również Polska podnoszą głos. Tym razem chodzi o pieniądze – ale także o coś znacznie ważniejszego: suwerenność cyfrową, równowagę gospodarczą i nowy układ sił w świecie technologii.
Stany Zjednoczone od dekad dominują w jednym z najważniejszych sektorów XXI wieku – usługach cyfrowych. Wyszukiwarki (Google), platformy społecznościowe (Meta/Facebook), reklama online, usługi chmurowe (Amazon Web Services, Google Cloud) – to właśnie te obszary stanowią dziś podstawę infrastruktury informacyjnej świata. W Europie amerykańskie Big Techy mają pozycję niemal monopolistyczną – i jednocześnie płacą podatki, które, delikatnie mówiąc, nie przystają do skali ich przychodów.
Podczas gdy Unia Europejska notuje nadwyżkę handlową wobec USA w wymianie towarowej, w sferze cyfrowej jesteśmy importerem netto. Innymi słowy: to Europa kupuje dane, chmurę, reklamę i algorytmy, płacąc miliardy dolarów firmom zza oceanu. Nic dziwnego, że w obliczu kolejnych groźnych zapowiedzi taryfowych Trumpa, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen sygnalizuje gotowość do użycia nowej broni: podatku cyfrowego.
Europejska ofensywa
Von der Leyen nie ukrywa, że jeśli rozmowy handlowe UE-USA zakończą się fiaskiem, Unia może nałożyć cyfrową daninę na amerykańskich gigantów. Co ważne, KE bierze pod uwagę nie tylko klasyczny podatek dochodowy, ale także nowe mechanizmy – jak osobna taryfa na reklamy cyfrowe. Jest to uderzenie w sam fundament modelu biznesowego firm takich jak Google czy Meta.
Bruksela posiada w swoim arsenale potężne narzędzie: instrument przeciwdziałania przymusowi (ACI – Anti-Coercion Instrument). Dzięki niemu UE może wprowadzać środki odwetowe, także bez jednomyślności wszystkich państw członkowskich. To zmienia zasady gry – nawet jeśli Irlandia, lojalna wobec swoich technologicznych rezydentów, się sprzeciwi, Unia może i tak działać.
Francja, jak zwykle, gra odważnie. Prezydent Macron, rozgoryczony polityką Trumpa, już zapowiedział możliwość zamrożenia francuskich inwestycji w USA. Minister gospodarki Eric Lombard idzie dalej: mówi o nowych regulacjach, ograniczeniach w dostępie do danych oraz zaostrzeniu wymogów administracyjnych dla Big Techów. Paryż wyraźnie stawia na suwerenność cyfrową i równowagę fiskalną, a nie relacje z Doliną Krzemową.
W tym europejskim pejzażu coraz głośniej słychać głos Warszawy. Wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski ogłosił prace nad podatkiem cyfrowym, który miałby przynieść polskiemu budżetowi nawet 3–4 miliardy złotych rocznie. Miałby być wzorowany na modelu hiszpańskim – obejmującym reklamy, sprzedaż danych i usługi pośrednictwa – a kierowany do firm o globalnych przychodach powyżej 750 mln euro.
Choć inicjatywa budzi kontrowersje, także w samym rządzie (Ministerstwo Finansów odcina się od pomysłu), wpisuje się w szerszy europejski trend. Organizacje pozarządowe – jak Panoptykon, Instrat, Izba Wydawców Prasy – apelują o stworzenie funduszu celowego, który zasilany z podatku cyfrowego wspierałby rozwój cyfrowej infrastruktury i suwerenności.
W 2023 roku Google, Amazon, Meta i Apple zapłaciły w Polsce łącznie zaledwie 119 mln zł podatków – mniej niż jeden duży krajowy koncern. Ten kontrast działa na wyobraźnię i podsyca społeczne poparcie dla opodatkowania Big Techów.
Straszenie kontra rzeczywistość
Krytycy podatku ostrzegają przed jego „autodestrukcyjnym” wpływem: wzrostem cen usług, spadkiem inwestycji, napięciami z USA. Jednak doświadczenia krajów takich jak Francja, Hiszpania czy Włochy pokazują, że podatek cyfrowy nie musi oznaczać automatycznych podwyżek dla konsumentów. W wielu przypadkach jego wprowadzenie nie wpłynęło na ceny końcowe usług cyfrowych.
Co więcej, giganci technologiczni – osiągający zyski rzędu dziesiątek miliardów dolarów – wielokrotnie podnosili ceny usług nawet bez nowego podatku, np. pod pretekstem rozwoju narzędzi AI. Coraz częściej robią to w sposób arbitralny i nieprzejrzysty – co tylko wzmacnia argumenty za koniecznością ich lepszej regulacji i opodatkowania.
Debata o podatku cyfrowym to nie tylko spór o finanse publiczne. To pytanie o to, kto kontroluje współczesne państwo: rząd, który tworzy politykę fiskalną i chroni interesy obywateli, czy korporacja, która zarządza przepływem informacji i algorytmami kształtującymi opinię publiczną?
Cyfrowa suwerenność to dziś nie luksus, ale konieczność. W czasach wojny informacyjnej i technologicznego uzależnienia, infrastruktura cyfrowa – od wyszukiwarek po reklamy – staje się obszarem strategicznym, porównywalnym z energetyką czy obronnością.
Czy Unia Europejska się odważy? Czy Polska – mimo nacisków i presji – będzie potrafiła kontynuować własną inicjatywę? Jeśli nie teraz, to kiedy? Big Techy, zyskujące rocznie miliardy dolarów z rynku europejskiego, nie mogą dłużej działać jak suwerenne państwa w państwach. Opodatkowanie ich działalności nie powinno być gestem politycznej odwagi, lecz standardem odpowiedzialnej gospodarki.
Europa ma nie tylko prawo, ale i obowiązek regulować to, co coraz bardziej wpływa na życie obywateli. Pytanie, czy zdecyduje się użyć narzędzi, które ma już w rękach.
Czytaj także: