Internet umarł w 2016 roku. Tak, dobrze czytasz. Sieć nie żyje od prawie dziesięciu lat. Od tamtego czasu każda interakcja w sieci to spektakl generowany przez boty, a ludzie stali się jedynie widzami tego cyrku. Brzmi to jak fabuła odcinka Black Mirror? Może i tak, ale to właśnie idea teorii znanej jako teoria martwego internetu.
Czy internet rzeczywiście jest martwy? Czy może zwyczajnie stał się przestrzenią, gdzie boty i algorytmy zdominowały światopoglądowy krajobraz? Może logujesz się, aby być online, ale tak naprawdę stajesz się częścią dobrze zaprogramowanego spektaklu.
Według tej koncepcji od 2016 roku internet to wydmuszka, która wydaje się nieskończona, ale w rzeczywistości jest pusta. Jesteśmy bombardowani treściami, które udają ludzkie, choć w rzeczywistości są dziełem sztucznej inteligencji. Na przykład na platformie X prawie 30 proc. treści pochodzi od botów. Brzmi źle? Będzie tylko gorzej. To dopiero wierzchołek góry lodowej.
Dezinformacja jako nowa norma
Media społecznościowe, gdzie jeszcze kilka lat temu toczyły się żywe dyskusje, dziś przypominają bardziej cyfrowe twory generujące lajki, odpowiedzi i fejkowe konta. Oglądasz post influencerki, który zdobył 10 tys. polubień? Sprawdź dwa razy – to może być wyrafinowana kampania marketingowa, zasilana przez farmy botów w Azji.
Współczesny internet to miejsce, gdzie algorytmy nie tylko porządkują chaos, ale go generują. Chcesz prawdy? W sieci jej nie znajdziesz. Dziś, gdy AI generuje realistyczne deepfake’i i pisze przekonujące teksty, granica między rzeczywistością a fikcją niemal zniknęła.
Weźmy przykład newsów. Algorytm, na podstawie twojego digital footprint (pl. śladu cyfrowego), dobierze wiadomości tak, abyś utwierdził się w swoim światopoglądzie. Dla jednych pandemia to spisek, dla innych najlepszy dowód na potęgę nauki. Dwa różne zestawy informacji, jeden internet.
SEO, czyli złudzenie organicznego ruchu
A teraz coś z pobliskiego podwórka: SEO. Coś, co jeszcze kilka lat temu wydawało się sposobem na poprawę widoczności w wyszukiwarkach, dziś jest polem bitwy między ludźmi a botami. Słowa kluczowe i frazy są manipulowane przez farmy treści, które produkują miliony wartościowych artykułów. Wpisujesz zapytanie w Google? Możesz dostać 10 wyników – wszystkie sponsorowane, wszystkie zaprogramowane tak, aby trafić w twoje emocje, nie intelekt.
To właśnie tu teoria martwego internetu zyskuje drugie życie: organiczny ruch jest tłumiony przez wielkie korporacje, a autentyczne treści są grzebane w morzu sponsorowanych wyników.
Czy da się ożywić internet?
Czy jest nadzieja? Elon Musk chciałby, żebyś wierzył, że tak – dlatego wprowadził opłaty na Twitterze (czy raczej X). Zapłacisz kilka dolarów i będziesz mieć pewność, że twój tweet nie przepadnie w morzu botów. Brzmi jak dobry interes? Niekoniecznie.
Platformy takie jak Facebook czy YouTube wydają miliardy na walkę z botami, ale prawda jest taka, że boty są ich chlebem powszednim. To one klikają reklamy, generują ruch i utrzymują ekosystem na powierzchni. Internet bez botów byłby może bardziej autentyczny, ale mniej opłacalny.
Teoria martwego internetu to nie tylko spiskowa fantazja, ale i ostrzeżenie. Możemy zignorować problem i udawać, że wciąż jesteśmy w epoce żywych dyskusji online, albo spojrzeć prawdzie w oczy: internet zmienia się w przestrzeń, gdzie algorytmy i boty przejmują stery.
Możemy wprowadzać regulacje, wspierać edukację medialną i uczyć ludzi rozpoznawania fake newsów. Możemy też dalej żyć w złudzeniu, że jesteśmy panami sieci. Wybór należy do nas. A może już dawno go nie mamy?
W przeciwnym razie już zawsze będziesz logować się na cyfrowy cmentarz.