W XIX Wigilii Kablowej w Puchaczówce wzięli udział przedstawiciele telewizji kablowych, nadawców i dostawców kontentu. Świętowano 35-lecie TV-SAT Magazynu, wręczano nagrody branżowne i wspominano. Z Henrykiem Ciskim, redaktorem naczelnym pisma, porozmawialiśmy chwilę o początkach telewizji kablowej w Polsce, które przypominały sceny z kina akcji.
Jak co roku na początku grudnia, branża kablowa spotkała się w Siennej na wigilii kablowej. Jednak ta była wyjątkowa. Pierwszego dnia obchodzono 35-lecie TV-SAT Magazynu. Przyjechali szefowie i przedstawiciele wielu operatorów, nadawców, dostawców kontentu i techniki. Wręczano złote anteny satelitarne, licytowano na rzecz powodzian, wspominano stare dzieje i zażywano sauny.
Uczestnicy odbyli podróż sentymentalną na specjalnym panelu wspominkowym, który poprzedzał dyskusję o wyzwaniach rynku i oczekiwaniach widzów. Nie zabrakło postaci historycznych dla rynku kablowego, takich jak między innymi Jerzy Straszewski, były i wieloletni prezes PIKE, Bogdan Kisielewski, były szef Kino Polska, Witold Kołodziejski, były szef KRRiT, Andrzej Ostrowski, pionier telewizji kablowej, Tomasz Węgrzyński, właściciel Vectry i Witold Krawczyk, prezes TK Toya. Wszystko jednak kręciło się wokół rocznicy TV-SAT Magazyn, który co warto podkreślić, od wielu lat patronuje również Zjazdom MiŚOT.
TV-SAT Magazyn to czasopismo, które zrodziło się w komunizmie i przetrwało kapitalizm. Jakim cudem?
Henryk Ciski, założyciel i redaktor naczelny TV-SAT Magazynu: Jakim cudem? Chyba takim samym jak wszystko się zaczęło. Nikt nie przypuszczał, że w kraju za żelazną kurtyną może zrodzić się coś takiego jak magazyn poświęcony telewizji satelitarnej i kablowej. Kiedy pojechaliśmy na pierwsze targi satelitarne do Paryża w 1980 roku, to oblegały nas tłumy dziennikarzy z zachodu. Jak to? To wy tu? To u was wolno wydawać coś takiego?
Pierwsze lata były bardzo trudne, ale było bardzo, bardzo duże zapotrzebowanie. Wydaliśmy pierwszy numer, który ukazał się w marcu 1989 roku w nakładzie 150 egzemplarzy i nigdzie nie było go można kupić. Był na wagę złota. Wtedy wydawca zorientował się, że można na tym zarobić i pozwolił nam zwiększyć nakład. Magazyn rozchodził się bez zwrotów. Zapotrzebowanie na wiedzę o telewizji satelitarnej rosło jeszcze szybciej. Ludzie zaczęli kupować sprzęt do odbioru nowych kanałów.
Podobno pierwsze talerze satelitarne to była kontrabanda z… Polski?
Henryk Ciski: Robił je taki kowal samouk. Miał do tego smykałkę. Te anteny jechały do Szwecji, tam były pieczętowane, oklejane, pakowane w kartony i przyjeżdżały do Polski jako produkt zagraniczny. U nas wtedy nie wolno było sprzedawać anten produkowanych w Polsce.
Kiedy pojawiła się Astra i niemieckie programy zaczął się prawdziwy boom na satelitę. Otworzyło się okno na świat zachodu.
Henryk Ciski: Można było oglądać niemieckie niekodowane kanały i to zapoczątkowało rozwój kablówek, ponieważ nie każdego było stać na zakup talerza satelitarnego.
My nie nadążaliśmy wtedy z odbieraniem telefonów i informowaniem jak odbierać kanały z satelity. A jak już ktoś je włączył, to skąd miał wziąć program telewizyjny? Mieliśmy na to swój sposób. Metoda może nie była zbyt elegancka i do końca legalna, ale skuteczna.
Trzeba sobie jeszcze uświadomić, że to był czas, kiedy nie było internetu ani kurierów. Zdobycie programu to było jedno, a odebranie go z zagranicy to drugie.
Henryk Ciski: Dzięki temu, że miałem kontakty z targów satelitarnych zorganizowaliśmy całą akcję pozyskiwania go i dostarczania do Polski. Zaprzyjaźniony angielski dziennikarz przekazywał w Londynie przesyłkę mojemu koledze pilotowi, a ten innemu mojemu koledze w Warszawie, który jadąc niekoniecznie zgodnie z przepisami przywoził mi ją błyskawicznie samochodem do Łodzi. Nigdy nie został zatrzymany, bo pomagał nam również komendant milicji drogowej, który wypuszczał komunikat do radiowozów, że taki a taki samochód z takim a takim numerem rejestracyjnym będzie jechać na trasie Warszawa – łódź i proszę go nie zatrzymywać. W redakcji czekali już ludzie, aby tłumaczyć i w nocy skierować program do druku. W latach 91-92 pierwsze magazyny trafiły do Czechosłowacji i na Ukrainę. Czesi przyjeżdżali do Polski i czatowali na kolejne numery. Najbardziej jednak z tamtych czasów utkwił mi w pamięci drugi wyjazd na targi w Paryżu, gdzie przyjechaliśmy już z gotowymi numerami i je wystawiliśmy. Byliśmy olbrzymią sensacją, a ja tego momentu nie zapomnę do końca życia. To było coś bardzo przejmującego.
To były czasy, kiedy w Polsce wiele rzeczy działo się nielegalnie. Prawo nie nadążało za zmianami ustrojowymi. Powstawały nie tylko nowe gazety, ale również stacje telewizyjne i radiowe. Później jednak wszystko się zalegalizowało i ustabilizowało. Nadszedł czas kapitalistycznej konkurencji. Mimo to przetrwaliście przeszło 35 lat.
Henryk Ciski: Tak, ale teraz staliśmy się jakby niepotrzebni. Dzisiaj, przy okazji rocznicy mówiono o tym, że operatorzy nam wiele zawdzięczają i to były bardzo miłe słowa, ale nam jest teraz bardzo ciężko. My bardzo mocno tkwimy w tych początkach.
Czy planujecie ciągle jeszcze drukować magazyn, czy przechodzicie do internetu?
Henryk Ciski: Teraz będziemy pół na pół. Do czasu jak wymrze, że tak powiem, ten stary rocznik weteranów, którzy lubią tradycyjne wydania papierowe. No i tak pomału staram się, żeby młodzież przejmowała jeszcze tych starych inżynierów, specjalistów. Młodzi ludzie są już inaczej patrzący na życie. Poza tym powiadam, żeby nie wylać dziecka z kąpielą, żeby pamiętając o tym, co było, tworzyć przyszłość.